Zielona Góra- miasto atrakcyjne dla turystów?
Zielona Góra atrakcją turystyczną nie jest, wiele znanych przewodników (np. Lonely Planet) wspomina o naszym mieście wcale albo bardzo niechętnie. Szkoda, bo Zielona Góra ma potencjał- tak ładne historyczne centrum miasta jest wyjątkowe w tej części zniszczonej wojnami Europy. Niestety- to miasto i region niemal nie są zagospodarowane turystycznie.
Bunratty Folk Park, irlandzki odpowiednik naszego skansenu, to kombinat turystyczny do którego co kilka minut podjeżdżają autobusy pełne turystów. We wszystkich chatach wygląda jakby ich właściciele wyszli na chwilkę do sąsiadów- oto w kominkach i piecach płonie prawdziwy ogień, coś tam się wędzi w kominie, w młynie kręci się młyńskie koło, można się poczęstować domowymi wypiekami, oglądnąć z bliska świnki i różne wiejskie zwierzęta, zaglądnąć do wiejskich sklepików z towarami sprzed epoki, pooglądać święte obrazki i figurki jakie wciąż są częścią polskiej religijności na wsiach, można wejść do wiejskiej szkoły gdzie nauczycielkę udaje sympatyczna starsza kobieta ucinająca sobie pogawędkę o wszystkim z każdą grupą turystów, czy też odwiedzić sklepik z towarami jakby wyjętymi z ubiegłego wieku, które oczywiście można kupić. Odremontowano dwór, można sobie wejść i oglądnąć jak to miło spędzali życie dawni arystokraci. Wszystko można dotykać, macać, wąchać. Po prostu przeżyć.
W Ochli skansen to skansen, ale jest to skansen muzealnictwa, tutaj mało co się dzieje, a już na pewno nie codziennie. Stare chaty tylko stoją, a dwa dwory w Ochli niszczeją od lat. Nie ma to miejsce żadnego marketingu, żadnej reklamy, i też w zasadzie żadnych zwiedzających (średnio 90 osób dziennie). Na stronie www.lubuskie.pl zresztą wspomina się ten skansen, ale za to z błędem w nazwie miejscowości, co zresztą nie dziwi biorąc pod uwagę setki błędów językowych…
Muzeum Wojskowe w Drzonowie ma się jeszcze gorzej (liczba odwiedzających w 2006- średnio 60 osób dziennie), zaś Muzeum Lubuskie, czołowa placówka regionu- wprost tragicznie- liczba zwiedzających sięga ledwie 95 dziennie!
Zielonej Górze brakuje pomysłu na produkt turystyczny. Winiarstwo nikogo ze świata nie zaciekawi, tam winnice są często na każdym rogu, i to prawdziwe, działające, podczas gdy u nas jest to wspomnienie. Swego czasu sugerowałem by na Zielonogórski Hit Eksportowy wykreować historię palenia tutejszych czarownic- historię z dreszczykiem, prawdziwą, bardzo dobrze udokumentowaną na kartach ksiąg. Możnaby odtworzyć miejsca ich kaźni, na głównym placu miasta ustawić posąg- stos z czarownicami który po wysłaniu sms-a lub wrzuceniu monety rozbłyskałby strumieniami ognia z palników gazowych. Z głośników dolatywałyby odpowiednie jęki. Odtworzonoby urokliwy śródmiejski staw w którym rzekome czarownice poddawano próbom wody, na brzegu zainstalowałoby odpowiednie urządzenia. Przecież tak tą świetną historię spożytkowałoby na świecie. U nas- nie można.
Zamki wokół Zielonej Góry, czy to w Łagowie, czy to w Kożuchowie, mimo że atrakcyjnie ulokowane, nie prowadzą żadnej działalności artystycznej, nie organizuje się w nich bankietów w średniowiecznych strojach dla turystów jak to ma miejsce w innych regionach Polski czy Europy, nie wystawia się w nich oper czy spektakli. Turystów zresztą jak na lekarstwo, jak mieliby dotrzeć skoro fatalnie zorganizowany transport publiczny nie jest w żaden sposób połączony z transportem zbiorowym po niemieckiej stronie, a z frankfurckiego dworca piechotą przez granicę na polski dworzec autobusowy w Słubicach trafią tylko najtwardsi i najlepiej poinformowani turyści. Turyści wybierają wygodę i bezpośrednie połączenia kolejowe czy autobusowe do innych polskich miast.
Lubuskie jako całość nie jest produktem turystycznym- brak tutaj choćby porządnej reklamy w Internecie, nie mówiąc nawet o możliwości dojazdu na Ziemie Lubuska transportem zbiorowym z RFN etc. Z braku możliwości dojazdu nie pojawiają się nawet Berlińczycy. PKS Zielona Góra zamknął już jedyne bezpośrednie połączenie naszego miasta z Berlinem. Do Zielonej Góry transportem zbiorowym mieli ogromny problem dotrzeć (ostatnie połączenie do Słubic z Zielonej Góry jest o godz... 17-tej, z Berlina podobnie) uczestnicy odbywającego się w ostatni weekend w Zielonej Górze i Berlinie I Międzynarodowego Festiwalu Capoeiry, o zwykłych turystach nie wspominając.
Blisko półtora miliona mieszkańców tej 4,5-milionowej metropolii nie ma samochodu, reszta samochodem jeździ rzadko- po wielkich aglomeracjach samochodem podróżują jedynie ci którzy muszą, znacznie szybciej jest podróżować metrem czy s-bahnem. A transportem zbiorowym z Berlina do Zielonej Góry wygodnie dojechać nie sposób, zaś ceny są zaporowo wysokie. Pociąg z Berlina powinien docierać w nieco ponad godzinę, niestety, pokonanie tego 140-kilometrowego odcinka zajmuje nierzadko i 6- 7 godzin, i jest dłuższe i trudniejsze niż np. podróż z Berlina do Warszawy, kosztująca mieszkańców tej Berlina niemal tyle samo! Wydawać to się może absurdem, ale pokazuje jak bardzo o przebicie się naszego miasta dbają lokalne władze.
A gdzie obieżyświaty?
W Zielonej Górze i w ogóle w całym regionie nie widać nawet śladu zagranicznych młodocianych turystów plecakowych, backpakersów hordami przemierzających wydawałoby się całą Europę wzdłuż i wszerz i korzystających z najtańszego w takich podróżach transportu publicznego. Trudno się dziwić- samolotami nie dolecą, transportem zbiorowym też nie dojadą. Region Zielonej Góry, mimo swego przygranicznego położenia, przez brak wygodnych połączeń z RFN stał się miejscem gdzie ptaki zawracają, a turyści nawet nie docierają.
Ba, w Zielonej Górze brak nawet typowego schroniska młodzieżowego- tego taniutkiego hostelu z anglojęzycznym personelem, i mnóstwem rozmaitych udogodnień w stylu bezpłatnego Internetu, całej masy materiałów turystycznych w różnych językach, czy oferty wycieczek po regionie. Zielona Góra nie ma nawet tej bazy wypadowej dla tej największej grupy obcojęzycznych turystów, czyli młodych, raczej oszczędnych turystów z plecakami. W innych polskich miastach hoteli są dziesiątki, u nas – żadnego.
Pierwszy postój w Polsce
Szkoda, bo Zielona Góra z okolicami mogłaby się łatwo stać jedną z atrakcji na turystycznym szlaku z Niemiec do Polski, tym pierwszym postojem za polską granicą. Tak się jednak nie stanie- pociągi z Berlina do Wrocławia i Krakowa już nie jeżdżą przez Zieloną Górę, a jedyna główna magistrala kolejowa która ongiś stworzyła potęgę gospodarczą tego miasta, dziś jest najbardziej zużytą główną linią kolejową kraju, a na podróż z prędkością kolejki wąskotorowej jest coraz mniej chętnych. Pociągów pospiesznych na tej linii nie ma już wcale, poza jednym który i tak jedzie z prędkością osobowego. Połączeń do Jeleniej Góry, Cottbus i Guben już nie ma od lat, pociągi do Poznania jeżdżą nader wolno- po godzinie od wyjazdu z Zielonej Góry są dopiero pod Sulechowem. To spowolnienie komunikacyjne powoduje że miasto to robi się nieatrakcyjne jako punkt na trasie zwiedzania. Turyści na wojaże z prędkością kolejki wąskotorowej, a nie normalnego pociągu, po prostu ochoty i czasu mogą nie mieć.
Port w Niedasięlandii
Tak samo wygląda sprawa z lotniskiem. W Rzeszowie, mieście porównywalnej wielkości, tamtejszy port lotniczy rocznie obsługuje ćwierć miliona pasażerów, oferuje się loty tanich linii do Wielkiej Brytanii, Irlandii oraz loty transatlantyckie. Wielu „backpakersów” dociera tanimi liniami, na lotnisku mają do dyspozycji profesjonalny punkt informacji turystycznej. W Zielonej Górze na lotnisku mającym wszystkie potrzebne parametry od lat brakuje m.in. urządzenia nawigacyjnego kosztującego 4 mln PLN, ponadto ten jedyny jeszcze upaństwowiony regionalny port lotniczy w Polsce organizacyjnie nie jest w stanie obsłużyć samolotu tanich linii w wymaganym czasie 20 minut. Tutejsze władze jako przeszkodę na drodze do uruchomienia portu wskazują zaś stan własnościowy, choć identyczną sytuację własnościową ma wiele innych polskich portów, m.in. Kraków, co nie przeszkadza im w działalności. Wydaje się, ze ktoś tutaj ma złą wolę lub brak chęci.
Zła fama
W turystycznym świecie krąży chyba zła fama że tutaj nic nie ma, co prawdą nie jest- mamy MRU, mamy poniemieckie fabryki pod Nowogrodem, mamy Kożuchów- miasteczko jakby wycięte ze średniowiecza. Mamy jeziora z ośrodkami wypoczynkowymi, mamy kilka parków krajobrazowych i narodowych. To natura, jeziora, rzeki i lasy są głównym bogactwem tego regionu. Niestety, nikt tego nie sprzedaje w Europie, brakuje nawet organizacji turystycznej promującej ten region, wydającej ulotki z adresami gospodarstw agroturystycznych czy schronisk dla młodzieży etc. Trudno pozbawić się wrażenia, że za tutejsza turystykę odpowiadają osoby które same turystami nigdy nie były, albo były nimi w innej epoce. Dyletanci- tak po prostu.
Wycisz się w ZGie
Listę podobnych braków możnaby ciągnąć- choćby brak życia nocnego w Zielonej Górze. Turyści wszak o 18 spać nie idą, w Zielonej Górze wynudzą się jak mopsy. Tutejsi studenci rozmawiający niedawno o tutejszej ofercie turystycznej ukuli nowe ironiczne hasło promujące miasto: „Wycisz się w Zielonej Górze”, i sugerowali ze miasto to swoją aurą imprezowej pustyni winno walczyć o turystów szukających ciszy i spokoju w górach czy nad jeziorami.
Istotnie- Zielona Góra nocami wymiera, życie nocne tu niemal nie istnieje. Wokół wrocławskiego rynku działa podobno 600 pubów, klubów i knajpek, w tylko 4-krotnie mniejszej Zielonej Górze te wokół rynku można policzyć na palcach jednej ręki. Miasto jest przeraźliwie zaniedbane, całe centrum wymaga pilnej rewitalizacji. Niektóre części Starego Miasta umarły gospodarczo, jak choćby okolice konkatedry- ulice Jadwigi, Masarska, Kościelna, mogące zamiast ruchu samochodowego być urokliwymi pasażami pełnymi knajpek, klubów i restauracyjek. Dziś są za to pełne ruder z oknami zabitymi deskami.
Przestrzeń do życia
Centrum Zielonej Góry wymaga kompleksowej rewitalizacji, i nie jest to proces polegający tylko na wymianie latarń czy zdezelowanych już i paskudnych płyt na ul. Żeromskiego. To proces całościowego ożywienia centrum miasta, przyciągnięcia tutaj życia nocnego które zamarło lub wyniosło się na przedmieścia. To proces tworzenia przestrzeni do życia, ale tego współczesnego życia miejskiego, o którym tutejsze pełne ignorancji elity zdają się nie mieć żadnego pojęcia.
A to życie to przesiadywanie w ogródkach kawiarnianych czy piwnych przy długich dysputach z przyjaciółmi, to wspólne stołowanie się w barach czy restauracjach, to imprezowanie w klubach do 5 rano, to wreszcie całonocne imprezy z muzyką klubową- kwintesencja takiego stylu życia. Tego niemal nie ma w Zielonej Górze, a tak przecież żyje się w Europie- przebywa się bardziej w przestrzeni publicznej niż w domowym zaciszu. Pokazuje to nawet styl imprez w Zielonej Górze- osoby z innych miast zauważają że są to przede wszystkim tzw. „domówki”, ludzie bawią się bardziej w swoich domach niż w knajpach.
O ile we Wrocławiu czy Krakowie jeden spacer wieczorem pokazuje iż i tam również żyje się w bardziej światowy sposób, w Zielonej Górze w ten współczesny sposób żyje jedynie garstka kosmopolitycznej młodzieży z różnych subkultur- rastamanów, punków czy skejtów. Tak żyją też tutejsi cudzoziemcy, osoby napływowe czy rozmaici yuppies. Te subkultury i grupy zdominowały tutejsze kluby, cała reszta mieszkańców żyje dość odmiennym stylem życia, do którego przywykli przez lata.
Ciekawi nieco, czy te osoby nie bywają w przestrzeni publicznej ponieważ żal im płacić więcej za sok czy piwo? Dziwne- w Zielonej Górze i tak jest bardzo tanio, w Warszawie w klubie na soundystemie tamtejsi bywalcy, na oko głównie mało nadziani klubersi, za dużą szklankę coli czy soku płacą bez marudzenia kilkanaście złotych, wydając i 200 zł w ciągu wieczoru- po prostu życie kosztuje i nie ma sensu oszczędzać na wszystkim. Zielonogórzan jakby natomiast nie było stać na kilkukrotnie tańsze napoje w tutejszych knajpach i zabawę w przestrzeni publicznej. Trudno dociec, czy to wina ich pauperyzacji, czy też innego stylu zycia.
Komentarze
Prześlij komentarz