Zaściankowa pycha w ładnym mieście
Podsumowując akcję „Przystanek Zielona Góra” zorganizowaną przez Gazetę Wyborczą
Zielona Góra- takie ładne miasto, tak wielkomiejskie główne pasaże miasta, i jednocześnie tak straszliwie zaniedbane. Bardzo krzywe chodniki z lat 70-tych z tandetnymi pseudo-modnymi latarniami, gdzie indziej zniszczony polbruk pokazują tylko że chwile świetności tego miasta już dawno mięły. Dzięki swemi „sanatoryjnemu” centrum z Aleją Niepodległości przypominającą uzdrowiskowy pasaż, miasto pozornie wydaje się miłym i sympatycznym. Ale wystarczy się rozejrzeć. Im dalej od centrum, tym więcej ruin, zniszczonych ulic, tym więcej pstrokatych balkonów na wielkich blokowiskach przypominających zachodnoeuropejskie getta biedoty, tym więcej łuszczącej się farby i tynku odpadającego od zdewastowanych kamienic. Zajęte pod parkingi ongiś ładne place: Plac Matejki, Plac Słowiański, Pocztowy, dawny Plac Szklarski przy ul. Lisowskiego, Masarska, Jadwigi. Ale nawet sam rynek utrzymał prowincjonalny stan estetyki.
Jest to smutne, ale nie sądzę iż akcja ta cokolwiek zmieni. Nie ma tutaj dialogu, jest tutaj raczej kłótnia i kompletny brak zrozumienia. Krytycy mają pretensję do władz, władze mają ich argumenty za bezzasadne- przecież miasto według nich się rozwija! Inne niestety rozwijają się szybciej. I to znacznie szybciej.
Moim zdaniem Zielona Góra jest skazana na los miast powiatowego, przynajmniej przez najbliższe lata. Podzieli los okolicznych miast takich jak Guben, Eisenhuettenstadt czy Frankfurtu nad Odrą. One straciły 1/3 mieszkańców w ostatniej dekadzie, są wymarłymi miastami zdominowanymi przez osoby starsze i sytuacji tej nie ratuje ani świetna oferta kulturalna (opera w 60-tysięcznym mieście? Ależ tak) ani bardzo dobra uczelnia czy klaster nowoczesnych technologii. W dwóch z nich mieszkałem przez wiele lat. Władze miejskie były dumne jak paw, póki była koniunktura, gdy nadeszło schłodzenie gospodarki nagle się okazało iż trzeba burzyć puste bloki.
Jakiekolwiek nadzieję wiążę dopiero ze zmianą pokoleniową w tutejszej polityce, i nastąpi to wg mnie dopiero za dwie- trzy dekady. Do tego czasu to miasto będzie nudnym, nieciekawym miastem powiatowym bez większych aspiracji. Być może się wyludni, być może liczba mieszkańców spadnie do 60 tysięcy tak jak w przypadku sąsiednich miast. Być może będzie się burzyć bloki, i będą w nich zasiedlone tylko dwa pierwsze piętra, tak jak w Eisenhuettenstadt. Miasto spokojnej starości? Ależ jak najbardziej.
Obecnie Zielona Góra nie jest miastem młodych, ci przecież emigrują. Wg dość trafnej opinii jednego ze studentów animacji kulturalnej, jest to miasto 40-latków. Dla nich to, co to miasto oferuje, wystarcza. Oni nie potrzebują imprez klubowych, życie kawiarniano-klubowe ich nie bawi. Z uwagą obserwowałem emigrację tutejszej bohemy, tej najbardziej otwartej na świat młodej elity kulturalnej, która bez żalu porzuciła ławeczki pod BWA na rzecz wrocławskich klubów czy irlandzkich apartamentowców z sadzonką marihuany w oknie. Z mojego rocznika nie ma tutaj niemal nikogo. To wszystko zdarzyło się w przeciągu ostatnich kilku lat.
Nieliczni znajomi powracający tu po latach są przerażeni. Centrum miasta wieczorami bardziej wymarłe niż wcześniej, do miasta jedzie się koleją z innych miast jeszcze dłużej niż choćby rok temu, nie widzą żadnych znajomych twarzy na ulicach. Budynki i ulice się starzeją, poza kilkunastoma odpicowanymi fasadami na głównych ulicach reszta się sypie, i to już nawet na głównej arterii- ul. Westerplatte. Dawniej popularne kluby młodzieżowe dziś nie istnieją, podobnie jak nie zastaniemy już niemal nikogo na ławeczkach pod BWA. Tutejsze środowisko młodych ludzi generalnie się rozproszyło po świecie.
Zielona Góra niestety nie stała się typowym miastem uniwersyteckim w rodzaju choćby Rzeszowa czy Lublina. W. Kozłowski zauważa, i ja to potwierdzam, iż studenci żyją w uczelnianym getcie. Twarze które widzę w malutkich klubach wewnątrz akademików, nie pojawiają się nigdzie indziej. Bo i po co? Zielona Góra to przeciwieństwo Wrocławia, z niej się wyjeżdża na weekend. Przecież niemal nie ma tu imprez, życie nocne nie istnieje, ba, większość klubów dla młodych ludzi wyniosła się z centrum, a nawet i z granic miasta. To jest chyba dość symptomatyczne- tutaj po prostu wygrał interes starszej generacji i jej prawo do ciszy.
Miasto przegrało oczywiste szanse. Projekt Lubuskiego Trójmiasta, mogące stworzyć tu aglomerację licząca blisko 200 tys. mieszkańców, nie posunął się poza projekt na papierze. Plany utworzenia połączenia kolejowego między dwoma największymi jego ośrodkami nawet nie mają poparcia lokalnych władz podobnie jak moim zdaniem bardzo sensowny plan wykorzystania dla tego połączenia linii szprotawskiej docierającej bliżej głównych osiedli niż położony na uboczu dworzec. Port lotniczy, położony 20 minut powolnej jazdy samochodem od tablicy z napisem „Zielona Góra”, nie rozwinął się tak jak port w Rzeszowie dziś odprawiający kilkadziesiąt razy więcej pasażerów od naszego i oferujący nawet bezpośrednie loty transatlantyckie do Chicago i Nowego Joku.
Miasto nie wykorzystało bliskości Berlina- spróbujcie dojechać do niego transportem publicznym czy samochodem mając za kierownica kogoś kto nie zna trasy, a zrozumiecie o czym mówię. Miasto ongiś znajdowało się na ważnej trasie pociągów pospiesznych łączących Szczecin z Wrocławiem. Dziś tory są zdezelowane, na jej południowym fragmencie ostał się jedynie „Ślązak”, a i to do czasu. Miasto nie potrafi nawet zadbać o to by prędkość nielicznych już pociągów pospiesznych obsługujących to miasto była na przyzwoitym poziomie, nieco lepszym od obecnych 30- 40 km/h. Nie prowadzi żadnego lobbingu w tej sprawie, a rozmaite plany pozostają w sferze pobieżnych deklaracji.
Co więcej, miasto kompletnie upadło kulturalnie. Wielkiego festiwalu muzycznego rozsławiającego miasto już nie ma, do nowego mimo wielu prób nie udało mi się przekonać władz. Winobranie to pijoteka na bardzo niskim poziomie artystycznym. Ale ale- Winobranie jest jedynym okresem w którym miasto nieco normalnieje, nagle ożywa, a ulice wypełniają się jego mieszkańcami nie wiadomo skąd wypełzłymi. Tak tak, drodzy czytelnicy. Te pełne gwaru ulice, które u nas są świętem, gdzie indziej są normalnością.
W. Kozłowski pisze, że autorytetami w tym mieście są ci, którzy dawno przestali nimi być. Co więcej, generalnie, brakuje pomysłów na miasto, a jeśli już jakieś są, to ich autorzy rzadko znajdują osoby chcące je poprzeć, ba, w ogóle nie wywiązuje się jakakolwiek dyskusja na te tematy. Jest to wielka wina lokalnych elit, których może wcale w tym mieście już nie ma. Być może wyjechały, zdegustowane tym co tu się dzieje. Nie potrafiliśmy zatrzymać kapitału ludzkiego, nie mówiąc nawet o jego przyciągnięciu.
Zielona Góra- takie ładne miasto, tak wielkomiejskie główne pasaże miasta, i jednocześnie tak straszliwie zaniedbane. Bardzo krzywe chodniki z lat 70-tych z tandetnymi pseudo-modnymi latarniami, gdzie indziej zniszczony polbruk pokazują tylko że chwile świetności tego miasta już dawno mięły. Dzięki swemi „sanatoryjnemu” centrum z Aleją Niepodległości przypominającą uzdrowiskowy pasaż, miasto pozornie wydaje się miłym i sympatycznym. Ale wystarczy się rozejrzeć. Im dalej od centrum, tym więcej ruin, zniszczonych ulic, tym więcej pstrokatych balkonów na wielkich blokowiskach przypominających zachodnoeuropejskie getta biedoty, tym więcej łuszczącej się farby i tynku odpadającego od zdewastowanych kamienic. Zajęte pod parkingi ongiś ładne place: Plac Matejki, Plac Słowiański, Pocztowy, dawny Plac Szklarski przy ul. Lisowskiego, Masarska, Jadwigi. Ale nawet sam rynek utrzymał prowincjonalny stan estetyki.
Jest to smutne, ale nie sądzę iż akcja ta cokolwiek zmieni. Nie ma tutaj dialogu, jest tutaj raczej kłótnia i kompletny brak zrozumienia. Krytycy mają pretensję do władz, władze mają ich argumenty za bezzasadne- przecież miasto według nich się rozwija! Inne niestety rozwijają się szybciej. I to znacznie szybciej.
Moim zdaniem Zielona Góra jest skazana na los miast powiatowego, przynajmniej przez najbliższe lata. Podzieli los okolicznych miast takich jak Guben, Eisenhuettenstadt czy Frankfurtu nad Odrą. One straciły 1/3 mieszkańców w ostatniej dekadzie, są wymarłymi miastami zdominowanymi przez osoby starsze i sytuacji tej nie ratuje ani świetna oferta kulturalna (opera w 60-tysięcznym mieście? Ależ tak) ani bardzo dobra uczelnia czy klaster nowoczesnych technologii. W dwóch z nich mieszkałem przez wiele lat. Władze miejskie były dumne jak paw, póki była koniunktura, gdy nadeszło schłodzenie gospodarki nagle się okazało iż trzeba burzyć puste bloki.
Jakiekolwiek nadzieję wiążę dopiero ze zmianą pokoleniową w tutejszej polityce, i nastąpi to wg mnie dopiero za dwie- trzy dekady. Do tego czasu to miasto będzie nudnym, nieciekawym miastem powiatowym bez większych aspiracji. Być może się wyludni, być może liczba mieszkańców spadnie do 60 tysięcy tak jak w przypadku sąsiednich miast. Być może będzie się burzyć bloki, i będą w nich zasiedlone tylko dwa pierwsze piętra, tak jak w Eisenhuettenstadt. Miasto spokojnej starości? Ależ jak najbardziej.
Obecnie Zielona Góra nie jest miastem młodych, ci przecież emigrują. Wg dość trafnej opinii jednego ze studentów animacji kulturalnej, jest to miasto 40-latków. Dla nich to, co to miasto oferuje, wystarcza. Oni nie potrzebują imprez klubowych, życie kawiarniano-klubowe ich nie bawi. Z uwagą obserwowałem emigrację tutejszej bohemy, tej najbardziej otwartej na świat młodej elity kulturalnej, która bez żalu porzuciła ławeczki pod BWA na rzecz wrocławskich klubów czy irlandzkich apartamentowców z sadzonką marihuany w oknie. Z mojego rocznika nie ma tutaj niemal nikogo. To wszystko zdarzyło się w przeciągu ostatnich kilku lat.
Nieliczni znajomi powracający tu po latach są przerażeni. Centrum miasta wieczorami bardziej wymarłe niż wcześniej, do miasta jedzie się koleją z innych miast jeszcze dłużej niż choćby rok temu, nie widzą żadnych znajomych twarzy na ulicach. Budynki i ulice się starzeją, poza kilkunastoma odpicowanymi fasadami na głównych ulicach reszta się sypie, i to już nawet na głównej arterii- ul. Westerplatte. Dawniej popularne kluby młodzieżowe dziś nie istnieją, podobnie jak nie zastaniemy już niemal nikogo na ławeczkach pod BWA. Tutejsze środowisko młodych ludzi generalnie się rozproszyło po świecie.
Zielona Góra niestety nie stała się typowym miastem uniwersyteckim w rodzaju choćby Rzeszowa czy Lublina. W. Kozłowski zauważa, i ja to potwierdzam, iż studenci żyją w uczelnianym getcie. Twarze które widzę w malutkich klubach wewnątrz akademików, nie pojawiają się nigdzie indziej. Bo i po co? Zielona Góra to przeciwieństwo Wrocławia, z niej się wyjeżdża na weekend. Przecież niemal nie ma tu imprez, życie nocne nie istnieje, ba, większość klubów dla młodych ludzi wyniosła się z centrum, a nawet i z granic miasta. To jest chyba dość symptomatyczne- tutaj po prostu wygrał interes starszej generacji i jej prawo do ciszy.
Miasto przegrało oczywiste szanse. Projekt Lubuskiego Trójmiasta, mogące stworzyć tu aglomerację licząca blisko 200 tys. mieszkańców, nie posunął się poza projekt na papierze. Plany utworzenia połączenia kolejowego między dwoma największymi jego ośrodkami nawet nie mają poparcia lokalnych władz podobnie jak moim zdaniem bardzo sensowny plan wykorzystania dla tego połączenia linii szprotawskiej docierającej bliżej głównych osiedli niż położony na uboczu dworzec. Port lotniczy, położony 20 minut powolnej jazdy samochodem od tablicy z napisem „Zielona Góra”, nie rozwinął się tak jak port w Rzeszowie dziś odprawiający kilkadziesiąt razy więcej pasażerów od naszego i oferujący nawet bezpośrednie loty transatlantyckie do Chicago i Nowego Joku.
Miasto nie wykorzystało bliskości Berlina- spróbujcie dojechać do niego transportem publicznym czy samochodem mając za kierownica kogoś kto nie zna trasy, a zrozumiecie o czym mówię. Miasto ongiś znajdowało się na ważnej trasie pociągów pospiesznych łączących Szczecin z Wrocławiem. Dziś tory są zdezelowane, na jej południowym fragmencie ostał się jedynie „Ślązak”, a i to do czasu. Miasto nie potrafi nawet zadbać o to by prędkość nielicznych już pociągów pospiesznych obsługujących to miasto była na przyzwoitym poziomie, nieco lepszym od obecnych 30- 40 km/h. Nie prowadzi żadnego lobbingu w tej sprawie, a rozmaite plany pozostają w sferze pobieżnych deklaracji.
Co więcej, miasto kompletnie upadło kulturalnie. Wielkiego festiwalu muzycznego rozsławiającego miasto już nie ma, do nowego mimo wielu prób nie udało mi się przekonać władz. Winobranie to pijoteka na bardzo niskim poziomie artystycznym. Ale ale- Winobranie jest jedynym okresem w którym miasto nieco normalnieje, nagle ożywa, a ulice wypełniają się jego mieszkańcami nie wiadomo skąd wypełzłymi. Tak tak, drodzy czytelnicy. Te pełne gwaru ulice, które u nas są świętem, gdzie indziej są normalnością.
W. Kozłowski pisze, że autorytetami w tym mieście są ci, którzy dawno przestali nimi być. Co więcej, generalnie, brakuje pomysłów na miasto, a jeśli już jakieś są, to ich autorzy rzadko znajdują osoby chcące je poprzeć, ba, w ogóle nie wywiązuje się jakakolwiek dyskusja na te tematy. Jest to wielka wina lokalnych elit, których może wcale w tym mieście już nie ma. Być może wyjechały, zdegustowane tym co tu się dzieje. Nie potrafiliśmy zatrzymać kapitału ludzkiego, nie mówiąc nawet o jego przyciągnięciu.
W rozwój tego miasta i dociągnięcie do grona tych najbardziej dynamicznie się rozwijających absolutnie już nie wierzę po tym jak z uwagą obserwowałem . Nie widzę tutaj ambitnych ludzi, poza nielicznymi wyjątkami potwierdzającymi regułę. Sądzę że doszło do jakiegoś casusu negatywnej selekcji, i w Zielonej Górze pozostali po prostu ci których stan tego miasta zadowala. Myślę że stagnacja, czy też dalszy upadek Zielonej Góry zasługuje na medialną ciszę, bo jest to smutna sprawa, której rozwiązanie chyba przerasta możliwości tutejszych środowisk. Pożegnajmy więc ambitne myśli, po cóż kogokolwiek irytować i wysłuchiwać zarzutów o impertynencji.
Komentarze
Prześlij komentarz