Mniej procentów, więcej tańca
Fot. Te niekończące się masy to widzowie korowodu w londyńskim Notting Hill, 2006 rok (wikimedia)
Londyński festiwal tworzy kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt platform wypełnionych didżejami, sprzętem nagłaśniającym, głośnikami i agregatami prądotwórczymi. To właśnie za nimi podąża milionowy tłum tańczących. Muzykę „lecącą” z platform tworzą soca, niekiedy przeplatana ragga czy calypso. Co ważne, londyński festiwal jest bezpieczny, na każdym kroku widać pełno policji, kompletnie znieczulonej na toczący się wokół niej półhurtowy handel marihuaną.
Londyńska policja zajmuje się kierowaniem ruchu i rozładowywaniem zatorów oraz likwidacją wszelkich bójek. W Zielonej Górze policja ukrywa mundury podczas Winobrania, aby nie prowokować agresji tłumu. W efekcie nasza policja jest niezdolna do kontrolowania winobraniowych ulic i nastrojów. Być może również dlatego, bo na co dzień traktuje każdego obywatela niczym potencjalnego przestępcę.
W 2006 roku widziałem dwa korowody: ten zielonogórski - krótki i mocno alkoholowy, oraz londyński - mocno religijny, gromadzący milionową publikę największego ulicznego festiwalu w Europie.
W Zielonej Górze mamy dwa święta: Bachanalia i Winobranie. Brakuje za to takiego festiwalu, który propagowałby po prostu zabawę. Londyński Notting Hill to festiwal w zasadzie religijny, na którym wszyscy tańczą i raczej nie widać pijaństwa. Londyńczycy gremialnie raczą się głównie marihuaną, choć bez przesady (Anglicy to jej najwiekszy konsument w Europie). Sam festiwal, mimo wyraźnego rastafariańskiego charakteru, nie zawiera żadnej zachęty do używania narkotyków miękkich, jest zwykłą zabawą, podczas której używki odgrywają marginalną rolę. W porównaniu z londyńskim festiwalem, zielonogórskie Winobranie jest tygodniowym świętem mocno powiązanym z konsumpcją alkoholu, z jednoczesnym brakiem beztroskiej zabawy i tańca.
W Zielonej Górze mamy dwa święta: Bachanalia i Winobranie. Brakuje za to takiego festiwalu, który propagowałby po prostu zabawę. Londyński Notting Hill to festiwal w zasadzie religijny, na którym wszyscy tańczą i raczej nie widać pijaństwa. Londyńczycy gremialnie raczą się głównie marihuaną, choć bez przesady (Anglicy to jej najwiekszy konsument w Europie). Sam festiwal, mimo wyraźnego rastafariańskiego charakteru, nie zawiera żadnej zachęty do używania narkotyków miękkich, jest zwykłą zabawą, podczas której używki odgrywają marginalną rolę. W porównaniu z londyńskim festiwalem, zielonogórskie Winobranie jest tygodniowym świętem mocno powiązanym z konsumpcją alkoholu, z jednoczesnym brakiem beztroskiej zabawy i tańca.
Londyński festiwal tworzy kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt platform wypełnionych didżejami, sprzętem nagłaśniającym, głośnikami i agregatami prądotwórczymi. To właśnie za nimi podąża milionowy tłum tańczących. Muzykę „lecącą” z platform tworzą soca, niekiedy przeplatana ragga czy calypso. Co ważne, londyński festiwal jest bezpieczny, na każdym kroku widać pełno policji, kompletnie znieczulonej na toczący się wokół niej półhurtowy handel marihuaną.
Londyńska policja zajmuje się kierowaniem ruchu i rozładowywaniem zatorów oraz likwidacją wszelkich bójek. W Zielonej Górze policja ukrywa mundury podczas Winobrania, aby nie prowokować agresji tłumu. W efekcie nasza policja jest niezdolna do kontrolowania winobraniowych ulic i nastrojów. Być może również dlatego, bo na co dzień traktuje każdego obywatela niczym potencjalnego przestępcę.
Według mnie, Zielonej Górze potrzebne jest Winobranie roztańczone, po prostu wesołe i skaczące. Aby osiągnąć efekt londyńskiej beztroski, być może potrzebujemy innej muzyki i tradycji. A może po prostu zielonogórzanie powinni mniej wypijać alkoholu? Może warto zorganizować w Zielonej Górze imprezę bez używek w roli głównej, promującą za to muzykę i taniec, w której korowód z platformami grającymi muzykę soca, ragga, dub, reggae byłby największą atrakcją.
Komentarze
Prześlij komentarz